Rozwój duchowy
Chrześcijaństwo często stroi się w szaty wzniosłości twierdząc, że pogaństwo to pójście na łatwiznę, natomiast tylko chrześcijaństwo oferuje prawdziwy rozwój duchowy, tylko ono prowadzi człowieka wzwyż, stawia wymagania, kształtuje osobowość. W poniższym szkicu (który mam nadzieję kiedyś rozwinąć) chciałbym przyjrzeć się tej kwestii, świadomy, że opinia taka dość łatwo może udzielać się samym poganom. W moim przekonaniu jest ona zupełnie nieprawdziwe, a wypływać może z jednej strony z głębokiej nieznajomości pogaństwa, a z drugiej, z przykładania do niego własnej miary. Gdy zdefiniuje się rozwój duchowy po chrześcijańsku, to nic dziwnego, że trudno będzie coś podobnego znaleźć w pogaństwie.
Na czym polega „rozwój duchowy” chrześcijanina? Jako dawny praktyk tej ścieżki mogę przedstawić go następująco: punktem wyjścia jest „uznanie Jezusa za swego osobistego pana i zbawiciela”. Cóż to oznacza? Po pierwsze oznacza to uznanie swej osobistej nędzy i małości. Oczywiście każdy ma swoje za uszami, niewielu może o sobie powiedzieć, że są doskonali. To, co w tym stwierdzeniu odróżnia chrześcijan (nie tylko od pogan, ale tez o żydów) to uznanie własnej bezsilności w stawaniu się lepszym, uznanie konieczności łaski Jezusa. Aby łaskę tę otrzymać, trzeba uznać Jezusa nie tylko za swego zbawiciela, ale też pana. Oznacza to, że „odtąd już nie ja, ale ty”, oznacza zostanie niewolnikiem Jezusa. Dalszy „rozwój” polega na stawaniu się nim coraz bardziej, a jak zauważył Arystoteles, niewolnik jest ożywionym narzędziem swego pana, nie posiada własnej woli decydowania. Jak powiedział Paweł z Tarsu: „Teraz żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus” – i jest to esencja chrześcijańskiego rozwój duchowego.
Gdy przyjrzymy się drodze pogańskiej, najpełniej realizowanej przez herosów, takich choćby jak Herakles, na pozór dostrzeżemy pewne podobieństwo: również Herakles realizował nie swoją wolę, ale wykonywał polecenia króla Myken Eurysteusa, u którego był w służbie. Również Perseusz zaczyna jako zależny od woli władcy, który ma nad nim władzę i więzi jego matkę. Podobnie Jazon, który poniekąd dobrowolnie zgadza się zrealizować kaprys władcy i wyruszyć po złote runo. Mamy więc u początku wszędzie niemal relację zależności. Ta zależność jest często pochodną woli Bogów — los Heraklesa był określony przez Herę. W najstarszych wersjach mitu była mu życzliwa (jego imię oznaczające „chwała Hery” wskazuje na związek z Herą odpowiadający relacji między średniowiecznym rycerzem a damą jego serca) późniejsi mitorgafowie z niewiadomych powodów nie lubili Hery czynią z niej czarny charakter, ale jak zauważa Kerenyi, pierwotnie była raczej mentorką herosa niż jego przeciwniczką, to prawda, przygotowała mu los surowy, ale jednocześnie był to los, który umiejscowi go w gronie Bogów. Herakles wsławił się swoimi dwunastoma pracami. Najstarsze tradycje wskazują, że Hera celowo wysłała swego podopiecznego do Myken („jej” miasta) na służbę u Eurystesa. No właśnie: na służbę, a nie w niewolę. Jest to kluczowa różnica: Bogowie nie czynią człowieka niewolnikiem, ale stawiają w sytuacji trudnej zależności. Zależność ta jest okresowa, nie ma trwać wiecznie. Ma być szkołą, przekształcić herosa, nauczyć go czegoś. Nie sugeruje się, że król, któremu heros ma podlegać jest kim lepszym, wyższym, często jest wręcz przeciwnie. Dzięki temu służba nie upokarza herosa w tym sensie, że nie czyni go mniejszym. Heros uczy się wykonywać to, co konieczne, co trzeba zrobić, niezależnie, czy to miłe czy nie.
Zwykle służba związana jest z realizacją określonych zadań. Zadanie to ma herosa zniszczyć — w mniemaniu tego, kto je zadał, ale w istocie — z perspektywy życzliwych Bogów i Bogiń, ma rozwijać siły herosa. Samo wykonanie jest pozostawione jego własnej inwencji, zależy od pomysłowości, odwagi, ale i umiejętnym korzystaniu z pomocy Bogów (jak w przypadku Perseusza). Innymi słowy, zadanie pomaga herosowi stać się tym, kim jest. Oznacza to znalezienie własnej miary wielkości i harmonii: na przykład Herakles, uosobienie męstwa popadł pod tym względem w skrajność. Słynne były jego wybuchy ślepego szału, w których zabijał nawet bliskich (zabił w szale własne dzieci, a za drugim razem zabił gościa — co było dla Greków świętokradztwem). Stąd też Bogowie wysłali go na służbę do lidyjskiej królowej Omfale, która oblekła go w kobiecy strój i zlecała m.in. kobiece prace, jak przędzenie. Dzięki temu udało mu się — mówiąc współczesnym językiem — odkryć w sobie pierwiastek kobiecy, który tkwi zresztą w różnej ilości w każdym mężczyźnie (tak jak męski w każdej kobiecie), co stało się lekarstwem na napady szału, będącego dzikim i nieludzkim wybuchem czysto męskiej siły.
Herosi doświadczali w swym życiu wielu cierpień, a jednak — w przeciwieństwie do chrześcijańskich świętych chodzących we włosiennicach czy opasujących się ciasno łańcuchami, cierpień tych nie szukali. Cierpienie w pogaństwie ma doniosłą wartość, ale wyłącznie wychowawczą, nie ma tu (przynajmniej ja nie znalazłem) żadnej czci dla cierpienia jako takiego, która pojawiła się wraz z koncepcją odkupieńczo cierpiącego boga-Jezusa. Zgoda na cierpienie może być wyrazem męstwa, może być przejściem inicjacyjnym, ale wówczas wymaga mężnego znoszenia. Zaprzeczeniem tego jest Jezus na krzyżu, którego cierpienie najwidoczniej złamało, skoro skarżył się („pragnę”, „Boże czemuś mnie opuścił”). Komuś takiemu można współczuć, ale nie ma w tym niczego do naśladowania. Dlatego chrześcijanie sztucznie nadali wydarzeniu głębszy sens, dzięki czemu owo cierpienie było wprawdzie słabością, ale słabością zbawienną, wprawdzie nie dla samego cierpiącego (skoro nie wytrzymał), ale dla ludzkości, a to dzięki przemianowaniu egzekucji na religijną ofiarę przebłagalną.
I jeszcze jedna istotna różnica – celem rozwoju chrześcijańskiego jest „przebóstwienie„, czyli stanie się „przeźroczystym” dla Boga. Ludzkie ego jest absolutnie poskromione, człowiek trwa w zasłuchaniu w słowa pochodzace od bóstwa i bezwzględnie je wykonuje. Najwyższym osiągnięciem rozwoju pogańskiego jest ubóstwienie, które stało się nagrodą Heraklesa. Człowiek staje się Bogiem nie pomimo swego człowieczeństwa (co zakłada koncepcja przebóstwienia) ale dzięki niemu, samo człowieczeństwo zostało w herosie ubóstwione.
Witam
Bardzo spodobało mi się to co napisałeś o „duchowości chrześcijańskiej”, szczególnie owo poszukiwanie cierpienia i śmierci – (pierwsi chrześcijanie), wynika z zupełnego upadku prawdziwej duchowości i niezrozumieniu Bożego planu. Jednak nie zgadzam się również z tym co Ty sam napisałeś o dążeniu do ubóstwienia herosa/człowieka. Bowiem człowiek, co jest jego głównym zadaniem na „tym padole”, powinien dążyć do połączenia się z Bogiem – (powrotu do źródła,oceanu energii miłości którego my wszyscy jesteśmy kroplami), jednak nie przez ubóstwienie samego siebie a przez wewnętrzny rozwój duchowy (zrównoważenie swojej pozytywnej i negatywnej energii) poprzez Wybaczenie. Jedynie Wybaczenie i Miłość są drogą powrotu do Stwórcy Wszechrzeczy.
O skąd, jeśli można spytać, to wiadomo, że
Ja tam widzę raczej, że wszystkie stworzenia z tego źródła wypływają i rozwijają się w sobie właściwy sposób. To, co piszesz typowe jest dla mistyki orientalnej czy orientalizującej. Osobiście postrzegam własną odrębność jako wartość zamierzoną przez Przeznaczenie/naturę/Bogów. W stwórce Wszechrzeczy po prostu nie wierzę, a już szczególnie nie potrafiłbym pogodzić z nim żadnego wybaczenia. Skoro miałby stworzyć wszystko, to tylko do siebie samego mógłby mieć pretensje, że coś poszło nie tak jak chciał. Ale aby stworzyć wszystko musiałby być istotą, co do której mówienie, iż coś „chce”, „wybacza”, „kocha” itp. jest nieco bezsensowne.
Skąd to wiadomo?
Zastanówmy się przez chwilę, nic na tym świecie nie dzieje się przez przypadek, wszystko ma swój wcześniej ustalony doskonały scenariusz który my musimy po prostu przeżyć. Człowiek nie może zmienić ustalonego wcześniej przez Boga przeznaczenia, może jedynie zdecydować jak je przeżyje. Jeśli komuś pisana jest śmierć w wypadku samochodowym, tak się stanie wcześniej czy później, my możemy jedynie próbować opóźnić to co nieuniknione a nawet walczyć z tym – (dokładając sobie coraz więcej cierpienia i bólu), co i tak nie będzie miało żadnego efektu.
To co piszę może być uznane za straszne i nieczułe bowiem powiesz że przecież Bóg jest bogiem Miłości dlaczego więc stworzył świat pełen zła i cierpienia? To boża tajemnica odpowie Kościół katolicki i inne religie. Jak można nie walczyć o życie a przyjmować taką śmierć (w wypadku) jako coś naturalnego a do tego sprawiedliwego? – spytasz się. Ale zauważmy że nasze rozumowanie jest ograniczone, kierujemy się jedynie tym co jest tu i teraz, bowiem nie zadajemy sobie (nie chcę generalizować, jednak większość ludzi tak czyni) pytania co jest po tym życiu, czy istnieje życie po życiu? To boża tajemnica odpowiada Kościół Katolicki i inne religie. I większości ludzi to wystarcza. Człowiek inteligentny zacznie zadawać sobie pytanie dlaczego Bóg jest tak nieczuły i niesprawiedliwy że skazuje człowieka na taką śmierć, na cierpienie, ból, upokorzenie, dlaczego rodzimy się obciążeni grzechem śmiertelnym, choć nie popełniliśmy żadnej zbrodni. Dlaczego Bóg nasze popełnione za życia grzechy tak łatwo i szybko odpuszcza, wystarczy pójść do Kościoła, pomodlić się, odprawić pokutę i załatwione. Można też poprosić księdza lub biskupa (w zależności od „tacy”) aby wstawił się za nami u Matki Boskiej i też załatwione, możemy grzeszyć dalej. Nie chcę się rozpisywać długo na ten temat bowiem tekst stałby się tak długi że wręcz męczący. Jednak należy sobie też zadać pytanie w jakiego właściwie wierzymy my Boga. Żydowskiego Jahwe – (pełnego nienawiści i żądzy mordu, oraz żądającego dla siebie bezgranicznego uwielbienia – sprawdzenie wierności Abrahama, rozkaz mordowania wrogów Izraela, mężczyzn, kobiet, dzieci, bydła, wszystkiego)? Chrześcijańskiego Boga Pana Naszego równie zazdrosnego i wtrącającego grzeszników w ogień piekielny a „świętym” i ludziom bogobojnym „załatwiającego” pobyt w raju? Boga Świadków Jehowy podobnego do wyżej wymienionych, jednak uśmiercający również duszę a wskrzeszający jedynie 144 000 sprawiedliwych przy końcu świata. Czy wszelkiego rodzaju Bogów różnych panteonów (bez jakiejkolwiek obrazy z mojej strony) którzy co prawda nie nakazują ludziom wiarę w święte i objawione pisma, lecz również nie wskazują drogi do Siebie, co powoduje że życie Pogan podobne jest życiu chrześcijan i innych wyznawców religii monoteistycznych. Powiesz nie potrzebuje takiej wskazówki, dobrze i ja się z tym zgadzam, być może jeszcze nie nadszedł twój czas aby rozbudzić w sobie taką potrzebę. Co to znaczy nie nadszedł czas? Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, jak również wszystkie wcześniejsze, należy pojąć jedną oczywistość – „wszystko co się narodziło na tym świecie musi wcześniej czy później umrzeć (z tym się zgodzisz), jednak również wszystko co już umarło musi wcześniej czy później się narodzić. Musimy wiedzieć że życie co prawda jest jedno, ale że nie żyje się raz. Musimy pamiętać że jesteśmy bardzo staży, starsi od Ziemi i całego Wszechświata, nikt nas nigdy nie stworzył (nie było początku – nie będzie końca), śmierć zabiera jedynie nasze „cielesne powłoki” które porzucamy po śmierci przesiadając się do nowego ciała – pojazdu (poczęcie, narodziny), którym będziemy podróżować aż znów się nie zestarzeje i nie umrze.
Dlaczego wciąż tu przybywamy? Żeby się czegoś nauczyć. Czego? Przede wszystkim nauczyć się kochać, kochać ślepo i bezinteresownie (Tak jak Bóg kocha nas – po prostu za to że jesteśmy, że istniejemy) drugiego człowieka i Boga. Musimy zrozumieć że to nie Bóg stworzył „ten padół” bólu i cierpienia. Ziemię i cały Wszechświat doskonale stworzył Szatan, który jest tylko pomocnikiem Boga. Nic nie dzieje się we Wszechświecie bez zgody i wiedzy Boga. Szatan – książę tego świata jak opisuje go Biblia, skutecznie podszywa się pod Boga i to do niego modlą się wyznawcy wszystkich religii i kultów na świecie. Przybiera formy bardzo mądre i pozytywne aby mamić, dzielić ludzi i utrudniać im powrót do owego Oceanu Miłości – czyli do Boga. Wszystko to dzieje się za wiedzą i przyzwoleniem Boga, dlaczego? Bóg wysłał swoje dzieci do szkoły którą doskonale urządził Szatan, abyśmy mogli poznać ból, cierpienie, nienawiść i docenili Miłość jaką bezustannie obdarza nas Stwórca (człowiek wychowywany tylko w jednym środowisku nie zdaje sobie sprawy że gdzieś ludzie mogą żyć inaczej). Nie jesteśmy tu jednak sami. Po pierwsze – Szatan może zabrać jedynie nasze cielesne powłoki, nam nie jest w stanie wyrządzić żadnej krzywdy, ponieważ jesteśmy kroplą Oceanu energii Miłości czyli Boga i ku niemu dążymy, świadomie, nieświadomie i podświadomie. Po drugie – Bóg nie wysyła nas na ten padół samych sobie, otrzymujemy nieustającą opiekę Aniołów i samego Boga, jeśli tylko poprosimy o Niego samego, o jego Miłość, a nie o dobra doczesne, materialne w których spełnianiu gustuje Szatan aby jego „biznes” się kręcił. Bóg wie że nasze kolejne materialne pragnienia obciążają nasz magazyn karmiczny, który jest potwornie zaśmiecony negatywną energią (grzech) z naszych poprzednich inkarnacji. Pozytywna energia również jest, lecz aby wrócić do Stwórcy należy zrównoważyć energie – poprzez wybaczenie tym wszystkim którzy nas skrzywdzili w innych wcieleniach i „wyzerowanie” składu magazynu karmicznego odnalezienie Bożej Miłości, co oznacza powrót do owego Oceanu Miłości (pytanie tylko czy naprawdę chcemy tam wracać? Jeśli chcemy zapewnić sobie jedynie szczęśliwe, dostatnie, dobre życie w następnym wcieleniu możemy poprzestać na samym czynieniu dobra, jednak wcześniej czy później – w którymś z następnych wcieleń – gdy będziemy gotowi, rozbudzi się w nas chęć powrotu i wyrwania się z tego „Dominium Szatana”). Po trzecie – Jednak nawet człowiek który dojrzał już do powrotu może nie wiedzieć jak to zrobić. Wówczas pojawia się Mistrz. Bóg przysyła nam Chrystusa (w każdym pokoleniu, a nie tylko w jeden raz w jednym wcieleniu, przed Jezusem też byli Chrystusowie), który wyprowadza nas z tego świata do Boga.
Co do mistycyzmu i religii orientalnych, wiedz że nie wyznaję żadnej religii która istnieje na Ziemi, a skupiam się tylko na samej duchowości. W żadnym jednak razie nie jest moją intencją „nawracanie” Ciebie, czy kogokolwiek innego abyś przyjął moje wartości. Pragnę jedynie uczciwej i ciekawej wymiany poglądów.
Po pierwsze, proponuję, aby nie zakładał, że o coś spytam, tylko poczekał aż spytam, oszczędziłbyś sobie wiele pisaniny. W szczególności, nie przyszłoby mi do głowy, iż „powiesz że przecież Bóg jest bogiem Miłości”, „dlaczego więc stworzył świat pełen zła i cierpienia” – jak pisałem, nie wierze w stwórcę, „Jak można nie walczyć o życie a przyjmować taką śmierć (w wypadku) jako coś naturalnego a do tego sprawiedliwego? – spytasz się” nie spytam się.
Generalnie, Twój problem, czyli „dlaczego Bóg jest tak nieczuły i niesprawiedliwy że skazuje człowieka na taką śmierć, na cierpienie, ból, upokorzenie, dlaczego rodzimy się obciążeni grzechem śmiertelnym, choć nie popełniliśmy żadnej zbrodni.” zupełnie do mnie nie trafia. Po pierwsze, nie ma boga, są Bogowie, po drugie, niby dlaczego mieliby się przejmować śmiercią jakiegoś nieudacznika w wypadku? Spójrz czasem w gwiaździste niebo, to doskonała lekcja skromności. Dla mnie przekonanie, że Bóg zaplanował każde nasze potknięcie jest skrajną megalomanią.
Jak widzisz, trudno znaleźć punkty wspólne, przez co Twoja wypowiedź nie wzbudza we mnie absolutnie żadnego rezonansu. Nadal chyba nie odpowiedziałeś, skąd wiadomo, że celem jest roztopienie się w jakimś przepastnym Bogu. W zamian za to dajesz kolejne założenie, które tylko mnoży problemy: „wszystko ma swój wcześniej ustalony doskonały scenariusz który my musimy po prostu przeżyć. Człowiek nie może zmienić ustalonego wcześniej przez Boga przeznaczenia, może jedynie zdecydować jak je przeżyje. „
Nigdy nie twierdziłem i nie zamierzam twierdzić że posiadam wiedzę absolutną, rozumiem też że inaczej rozmawia się z osobą wierzącą (nie ma znaczenia w co), niż z osobą podobną do mnie, mnie na przykład wiara nie jest już do niczego potrzebna, kieruję się wiedzą. „Wiara jest dla ludzi bez rozumu” – jak mówił Józef Piłsudski (bez obrazy), chciałem ci jednak powiedzieć że mnie twoja wiara w niczym zupełnie nie przeszkadza, podobnie jak wiara chrześcijan czy innych religii. Wręcz przeciwnie sam jestem wielkim miłośnikiem starożytności (choć wiem że to nie jest to samo), jest to zapewne wynikiem jakichś moich wcześniejszych inkarnacji w tym okresie, i choć nie pamiętam ich (były ich miliony) w ciągu ostatnich piętnastu lat udało mi się przypomnieć jedno jedynie moje wcześniejsze wcielenie (jest ono we mnie tak silnie umiejscowione że nie mogę się od niego uwolnić, choć bardzo chcę).
Więcej nie będę odpowiadał na pytania za ciebie, wybacz.
A co do celu powrotu i spoglądania w gwiazdy, powiem ci że robię to bardzo często, robiłem to gdy byłem jeszcze dzieckiem, niebo i gwiazdy nie tyle mnie fascynowały ile uspokajały. Zawsze bowiem czułem się trochę inny, choć nie rozumiałem dlaczego. Dopiero teraz pojąłem, pragnę już powrócić, wreszcie zakończyć moją ziemską wędrówkę i połączyć się ze Stwórcą (nie mówię tu o samobójstwie – które tylko przedłuża naszą ziemską wędrówkę i jeszcze bardziej zaśmieca nasz magazyn karmiczny „złą karmą”.jeśli tego nie rozumiesz bo w to nie wierzysz – wybacz). Nie można tego tak po prostu wytłumaczyć – dlaczego celem jest roztopienie się w Bogu, po prostu tak to czuję i nie wymagam od ciebie abyś to zrozumiał.
Ależ ja to (w pewien sposób) rozumiem! Sam przechodziłem przynajmniej ze dwa, trzy razy przez taki etap w rozwoju duchowym, w którym byłem już absolutnie pewien, że złapałem prawdę, ba Prawdę za kark, że już wszystko wiem i rozumiem, a przynajmniej to, co Najważniejsze. Jest to, przyznaję, dość upojne doświadczenie. Gdy jednak nie zaprzestaniesz poszukiwania prawdy, ta iluzja (tak, nie waham się użyć tego słowa) z czasem będzie musiała zostać (boleśnie) przełamana. Może wtedy wskoczysz w kolejną…
Jeśli mogę coś radzić, poczytaj trochę tekstów tego pana, zwłaszcza to. W wielu aspektach moje doświadczenia były bardzo podobne, choć punkt dojścia nieco inny 😉 W każdym razie wiedza, że to, co przeżywasz jest – poniekąd – normalne, może pomóc. Chociaż, wiem, sądzisz, że jesteś ostatnią osobą, która by pomocy potrzebowała ;D
Nigdy nie twierdziłem że „złapałem Prawdę” za kark, nigdy nie mówiłem czegoś co nakazywałoby komukolwiek ślepo „wierzyć” w to o czym piszę. Twierdzisz że szukałeś prawdy, powiedz czy już ją odnalazłeś w swojej wierze? Jest ona bardzo racjonalistyczna i przystępna, jednak czy prawdziwa? Nie twierdzę że jest tak jak ja mówię na pewno. Że droga poszukiwania Prawdy została definitywnie zamknięta. Jednak zastanów się, twierdzisz że Bogowie mają gdzieś co stanie się z jakimś „nieudacznikiem/frajerem”, czy umrze czy będzie żył. Po co więc ludzie mają się modlić do Bogów, skoro ci mają ich „gdzieś”? To pytanie retoryczne i ja je znam nie musisz więc na nie odpowiadać. Jednak sam musisz przyznać że ten świat choć niesprawiedliwy, jest jednak doskonale urządzony. Skoro Bogowie odpowiadają za każdą rzecz na tej planecie (a przynajmniej są ich ucieleśnieniem), to jednak zawsze że na czele (od najmniejszej firmy poczynając na państwach kończąc) stała jedna osoba. Zeus? Jeśli nawet to, co sam przyznajesz Zeus jest Bogiem jedynie tej Ziemi, we Wszechświecie zaś są miliony galaktyk, kto się nimi zajmuje inni Bogowie? Świat/Wszechświat jest urządzony bardzo prosto, jedynie my ludzie sami gmatwamy sobie jego zrozumienie np. poprzez pytanie jak należy interpretować te czy inne słowa, to czy inne przykazanie, jednak każda nowa interpretacja powoduje powstanie kolejnych dogmatów które z kolei są płaszczyzną dla wciąż nowych religii.
Podobnie jak w tym dowcipie: „Idą sobie drogą Anioł i Diabeł, nagle dostrzegają człowieka który pochyla się nad czymś, podnosi to z ziemi i nerwowo chowa do kieszeni. Co on tam schował – pyta się Anioł? Ah, kawałek Prawdy – odpowiada Diabeł. I ty nic nie robisz – mówi Anioł? Jeszcze nie, poczekam aż zrobi z tego religię”.
Nie trzeba w to wierzyć żeby stwierdzić że Wszechświat jest ogromny i wciąż się rozszerza, wiec skoro Bogowie go nie stworzyli, któż mógł to zrobić? Piszesz o skromności (zapewne na moje stwierdzenie że jesteśmy kroplami Bożego Oceanu i że jesteśmy znacznie starsi od całego Wszechświata), ale czy ja wcześniej nie mówiłem o skromności? Czyż nie mówiłem o oczyszczaniu naszego „konta karmicznego” poprzez poszukiwanie Miłości i obdarzanie Wybaczaniem? Czy nie pisałem o poszukiwaniu Boga a nie na siłę szukaniu rozkoszy materialnych i dążeniu (pod prąd przeznaczenia/karmy) do zmiany własnego nieszczęśliwego losu? Podam przykłady.
Przykład 1: niedawno Japonię nawiedziły trzy kataklizmy, trzęsienie ziemi, powódź i wyciek radioaktywny, i choć nie zginęło zbyt wielu ludzi, straty materialne są olbrzymie. Jak jednak zachowują się Japończycy, czy się uskarżają, czy wznoszą z żalem ręce ku niebiosom pytając się dlaczego nas to spotkało, czym sobie na to zasłużyliśmy? Nie, przyjmują to ze spokojem i godnością, co szczególnie dziwi (a może przeraża) nasze media i społeczeństwo. Co niby mieliby zrobić czy uskarżanie się cokolwiek zmieni? A co się dzieje w naszym kraju?
Przykład 2: prawie piętnaście miesięcy temu miała miejsce wielka katastrofa w której zginęła Para Prezydencka i 94 inne Osoby. Czy my potrafimy zachować się godnie w obliczu tej tragedii (nie chodzi mi w tym miejscu o problem wyjaśnienia tragedii smoleńskiej), tak jak czynią to Japończycy? Ano nie, my wciąż szukamy winnych – dlaczego? Dlatego że wyrośliśmy w tradycji jednej z najbardziej materialistycznych religii na świecie (Chrześcijaństwa/Katolicyzmu) i utożsamiamy nasze być albo nie być jak również szczęście nas samych i naszych rodzin tylko i wyłącznie z tym jednym życiem. Nie posiadamy wiedzy na temat naszej duchowości, karmy, i nie pojmujemy oczywistości reinkarnacji. Stąd mamy to co mamy, i żadne obiecanki polityków o zrobieniu z Polski drugiej Japonii nie będą miały sensu, jeżeli najpierw nie zaczniemy zmian od siebie samych, od poskromienia naszego własnego ego.
Co do religii orientalnych i orientalizujących, już mówiłem że nie wyznaję żadnych kultów i religii, nie palę kadzidełek i nie wącham ich oparów, nie próbuję zjednoczyć się z Bogiem (wybacz Bogami) poprzez kolejną odmianę „szczęśliwego życia” w typie amerykańskiej New Age (która podobnie jak kościoły i religie – szczególnie chrześcijańskie – wiele obiecuje, by niewiele dotrzymać). Moja wiedza na temat religii wschodnich do niedawna była jeszcze niewielka, zacząłem się interesować tą tematyką dopiero po moim „przebudzeniu” (chyba mogę to tak nazwać?), co nie znaczy że odrzucam zarówno Buddyzm, Hinduizm, Sikchizm podobnie jak Chrześcijaństwo i Pogaństwo.
Myślę że to kompletne bzdury co autor wypisuje na temat chrześcijańskiego „niewolnictwa”. Ubolewam nad faktem, że nie miał okazji prawdziwie poznać i doświadczyć chrześcijańskiego duchowego rozwoju. Nie zgadzam się z autorem. Pozdrawiam.
Pisałem na podstawie własnego doświadczenia, a że john miał inne, pozostaje wierzyć na słowo, bo argumentów jakoś nie wysupłał.