Tradycjonalizm integralny i jego mity cz.I
Dla niewtajemniczonych: od pewnego czasu nasze forum odwiedzają wyznawcy tzw. tradycjonalizmu integralnego. Toczyliśmy z nimi mniej lub bardziej interesujące dyskusje, które kończyły się tak czy inaczej. Dość powiedzieć, że na tyle mnie zaintrygowali swoimi poglądami, że poświęciłem trochę czasu by przeczytać większość zamieszczonych przez nich w sieci tekstów ich mistrza – Juliusa Evoli, a ostatnio sięgnąłem po książkę wybitnego religioznawcy Zbigniewa Mikołejki pt. Mity tradycjonalizmu integralnego. julius Evola i kultura religijno-filozoficzna prawicy. Lektury te uznałem za inspirujące, na tyle, że kilkoma refleksjami zamierzam się na moim blogu podzielić.
Od razu zaznaczę, że inspirowanie to nie polega bynajmniej na tym, że ulegam jakiejś fascynacji tą ideologią.
Nie da się ukryć, że wiele nas z tradycjonalizmem łączy: pogańska aksjologia, odrzucenie chrześcijaństwa i – przynajmniej jeśli o mnie chodzi – raczej prawicowa wizja porządku społecznego (spokojnie, nie będę pisał o polityce). A jednak to co nas łączy w gruncie rzeczy sprowadza się do jednego nazwiska – Nietzsche, który moim zdaniem pisał lepiej, bardziej sugestywnie, przenikliwie i bezwzględnie niż Evola.
Ciekawe dla mnie jest więc raczej to, co nas z tradycjonalizmem dzieli i na tym się skupię.
Zacznę od spraw najbardziej oczywistych, które zbiegają się w jednej wypowiedzi Evoli:
Hebraizm jest duchem oportunistycznego przystosowania; hebrajska jest gotowość zmiany opinii podług zmiany wiatru; hebrajska jest łatwość wyciągania zysku w każdych okolicznościach; […> hebrajski jest, w sumie, brak charakteru i zmysłu odpowiedzialności, dzięki czemu Weininger mógł porównać fundamentalne przymioty „Ludu Wybranego” z przymiotami kobiecymi (Il genio d`Israele, s246,247″(za Mikołejko s.125).
Przypomniał mi się jeden odcinek „Bitew świata” – cyklu, który kiedyś dołączała do sobotniego wydania Rzeczpospolita. Poniżej wiele mówiąca ilustracja zdobiąca stronę tytułową. Każdy, kto choć pobieżnie zna historię wojny sześciodniowej, i generalnie całej dwudziestowiecznej polityki Izraela ten nie będzie miał wątpliwości, że tezy Weiningera powtarzane z takim entuzjazmem przez Evolę to po prostu stek rasistowskich bzdur. Do podobnego wniosku można dojść czytając co poniektóre księgi Biblii, jasne, ze to mitologia budowania na wydarzeniach, które były 1/10 tego co opisano, ale mity też mówią o narodzie.
Z rasizmem tradycjonalizmów rozprawialiśmy się też na forum nie będę więc powtarzał tamtych argumentów, zresztą, wolno mi przypuszczać, że dla większości wykształconych ludzi nie są one potrzebne.
W powyższym cytacie zrównanie Żydów z kobietami ma być ubliżające dla obu stron porównania (zresztą cała praca Weiningera uderza przede wszystkim w kobiecość). Nie wiem, co o tym myślą chrześcijanie, czy żydzi, niewykluczone, że spoglądają na to z pewną dozą wyrozumiałości, a może nawet skrywanej aprobaty (jeśli chodzi o nędzę płci pieknej oczywiście). Jako poganin, w którego panteonie, niczym perła lśni Atena, która swą włócznią nie raz uczyła, nawet Aresa, co to znaczy „kobiecy brak charakteru”, mogę się z takich bredni śmiać do rozpuku. Męstwo i kobiecość to dwie strony bytu, ale – jako politeista nie będę wtłaczał ich do zbyt wąskich szufladek. Kobiecość ma wiele twarzy, podobnie jak męskość, jest Artemida, Hera, Atena, Afrodyta, Demeter, Persefona i Hestia, by wymienić tylko Boginie z samego szczytu. Która z nich pasuje do opisu Weiningera? Czy takie upraszczające wizje kobiecości nie są czasem aby rezultatem upraszczających skłonności monoteizmu?