Prawda mitu
Dwie metafizyki, które rozważałem w ostatnim wpisie można godzić na różne sposoby, jednak w rzeczywistości występuje jeszcze jedna, którą należałoby dodać i rozważyć, przed ewentualną syntezą.
Aby zademonstrować różnice między nimi posłużę się przykładem z ostatnio wyjątkowo burzliwej dyskusji na MFP: kwestia mitu początku świata. Oto mamy mity powstania świata i ludzkości różnych tradycji pogańskich, które dzieła te przypisują różnym Bogom. Dodatkowo, mamy jeszcze współczesną naukę ze swoją teorią Big-Bang w pakiecie z ewolucjonizmem. W tej podwójnej konfrontacji możliwe są różne postawy, zasadniczo cztery:
Stanowisko 1.: albo wszyscy byli tym samym Bogiem pod innym imieniem,
Stanowisko 2.: albo każdy stworzył inny świat, tylko swojego ludu,
Stanowisko 3.: albo tylko moi Bogowie stworzyli świat, a inni mogą co najwyżej wypełniać dziury w moim micie.
Poganie przyjmują też różną postawę wobec współczesnej nauki:
Stanowisko A.: Akceptują teorię naukową odrzucając mit jako opowieść o stworzeniu świata.
Stanowisko B.: Akceptują teorię naukową szukając takiej interpretacji mitu, który wpasowywałby się w tę teorię
Stanowisko C.: Kwestionują teorię naukową obstając przy micie.
Wydaje się, że pogodzić powyższe stanowiska to praca godna Herkulesa, ja jednak się jej podejmę i – co zapewne zabrzmi niezwykle zarozumiale – dokonam tego niezwykle łatwo. Odtąd zwolennicy wszystkich teorii zjednoczą się we wrogości do mnie 😀 . Uważam bowiem, że wszystkie powyższe koncepcje są w mniejszym lub większym błędzie!
Moim zdaniem bowiem w mitach tych chodzi o coś zupełnie innego, niekoniecznie opisują to, co my rozumiemy pod pojęciem stworzenia świata. Wszystkie te koncepcje zacierają w istocie rozróżnienie, które wypracowała grecka kultura: między μῦθος a λόγος, między świętą opowieścią a teorią naukową. Tylko dlatego w ogóle mogą konfrontować mit z teorią ewolucji i zmagać się z problemem zgodności między nimi. Pokazuje to, jak głęboko w pogańskich umysłach zagnieździło się chrześcijaństwo. Niewykluczone, że dosłowne odczytywanie mitu występowało również wśród starożytnych pogan, zwłaszcza z plebsu, jednak to chrześcijaństwo jako pierwsze uczyniło z niego normę prawdziwej wiary. Stało się to poniekąd dlatego, że za nic nie chciało mieć nic wspólnego z religiami pogańskimi, dlatego samo zaczęło się przedstawiać jako jedna z sekt filozoficznych. Musiało zatem swój μῦθος przedstawić jako w 100% prawdziwy λόγος. Dopiero względnie niedawno zorientowali się w swej pomyłce i stopniowo się z niej wycofują (poczynając od porzucenia dosłownej interpretacji Księgi rodzaju, aż po ostatnie badania krytyczne nad Nowym Testamentem). Jednego niestety dokonali: zabili w naszej cywilizacji rozumienie tego, czym jest μῦθος i po co się go opowiada, czego dowodem jest wspomniany spór w pogańskim gronie.
Pozwolę sobie w tym miejscu zacytować jedną z najwybitniejszych polskich starożytniczek, prof. Ewę Wipszycką:
W poemacie Hezjoda Prace i dnie po to, by wyjaśnić, to znaczy nadać sens faktowi, iż życie ludzkie jest pełne trudów i cierpień, poeta opowiada mit o Pandorze, stworzonej przez Zeusa, aby ukarać ludzi. Po czym pisze: „Jeśli chcesz, to ci przedstawię zwięźle drugie opowiadanie”. I przedstawia mit o różnych rasach ludzi następujących kolejno po sobie: złotej, srebrnej itd. To „drugie opowiadanie” ma wyjaśnić ten sam fakt. Gdyby oba wziąć w ich warstwie słownej, nie dałoby się ich pogodzić. Ale poeta wcale się tym nie przejmuje, czuje on wyraźnie, że oba mity w pewnym sensie, który nie jest sensem dosłownym, wyrażają tę samą prawdę, Jeśli zaś posługuje się nimi, to dlatego, że nie potrafi inaczej przekazać tego, co myśli o prawdzie ludzkiego bytowania.
Zauważmy, że nauka w ogóle nie wie nic o prawdzie ludzkiego bytowania – to w ogóle nie jest problem naukowy! Jeśli przyjmiemy, że wspomniane Hezjodowe mity w ogóle nie mówią o tym jak powstał człowiek, ale mówią właśnie o owej prawdzie ludzkiego bytowania – znika w ogóle wspólna płaszczyzna z nauką, znika też wszelka możliwa sprzeczność między mitem a nauką oraz – co ważne – między różnymi, pozornie sprzecznymi, mitami!
Gdy mitograf opisuje nam powstanie świata, to nie opisuje procesu przyrodniczego, o którym przecież nie miał żadnego pojęcia, ale opisuje swojego Boga poprzez jego relację do świata czy człowieka.
Jeszcze jeden – typowo chrześcijański – aspekt stosunku do mitu mnie ostatnio uderzył: traktowanie mitu, jako prawdy objawionej, czegoś, w co poganin powinien wierzyć i na wierze w mit opierał swoją pogańskość.
Tu właśnie niezwykle ważne okazują się prowadzone przez nas na pantheionie poszukiwania przedchrześcijańskiej mentalności pogańskiej. Okazuje się bowiem, że:
Obywatel Aten V w. p.n.e. nie składa żadnego credo, nie musi deklarować w co wierzy, pojęcia „prawd wiary” nie zna jego religia. Ateńczyk mógł więc w mity wierzyć albo i nie, jedynym sprawdzianem i miernikiem jego postawy było spełnianie określonych praktyk religijnych.
Włodzimierz Lengauer, Religijność starożytnych Greków, 1994, s.32
Starożytni w ogóle nie byli skrępowani mitem, poszczególni artyści mogli temat mityczny opisywać na najrozmaitsze sposoby, mogli rozwijać pewne wątki, pomijać inne, dodawać szczegóły, a nawet zmieniać przebieg wypadków. Nikt nie czynił im z tego powodu zarzutu, co więcej, słuchacze oczekiwali wręcz, że usłyszą coś nowego na stary temat. Nie istniała więc żadna jedna pierwotna wersja mitu, która by obowiązywała. W ramach jednego kraju mogły funkcjonować najrozmaitsze mity na ten sam temat i ludzie nie toczyli o to wojen, czy człowiek został ulepiony przez Prometeusza, czy Zeus przemienił w ludzi mrówki (mit Myrmidonów), czy ludzie są potomkami tytanów, czy powstali z prochów morderców Dionizosa. Wszystkie te mity mówiły z grubsza to samo: jesteśmy z tej ziemi, mamy w sobie coś, co czyni nas na tej ziemi w pewnym stopniu obcymi, to coś jest boskie.
Po co zatem mit, skoro nie trzeba w niego wierzyć, nie definiuje jednoznacznie prawd wiary, nie mówi o tym jak świat powstał? Do czego w ogóle służy? Jest to jedno z najbardziej złożonych problemów badań nad starożytnym pogaństwem, a jak to bywa ze złożonymi problemami – nie ma jednej odpowiedzi, bo nie ma też jednego rodzaju mitu. Niektóre mity przekazywały pewne wartości czy postawy moralne, dawały wzorce osobowościowe. Inne uświęcały, tłumaczyły obrzędy i święta. Jeszcze inne towarzyszyły rytom inicjacyjnym. W ramach niektórych uprawiano teologię i antropologię, ale robiono to na specyficznej drodze. Zamiast napisać, że dany Bóg jest sprytny i jest dawcą sprytu, opowiadały historię, w której ten spryt się ujawnia jeszcze w kołysce (jak mit o narodzinach Hermesa). Mit ten nie oznacza zatem, że dany Bóg faktycznie coś takiego zrobił, ale że taka jest jego natura.
Mity nie zastępują zatem nauki, służą do czego innego. Mitami się żyje, karmi się nimi nasza wyobraźnia, przy ich pomocy postrzegamy świat i dzięki temu lepiej ten świat rozumiemy (a nie rozumiemy tylko jakie procesy w nim zachodzą). Znając mityczne sytuacje, przy pomocy których poeta opisał danego Boga, możemy łatwo dostrzec w swoim otoczeniu działanie tego Boga, gdy podobna sytuacja zacznie się wydarzać. Obserwując Bogów w mitach, poznajemy też określone typy ludzi – lepiej zatem rozumiemy naszych bliskich. Mity dają nam poczucie tożsamości, jednoczą nas z innymi ludźmi tego samego mitu – nie tymi, którzy wierzą w ten sam mit, ale tymi, którzy żyją tym samym mitem, którzy tym samym mitem myślą i poprzez niego postrzegają świat.
Tyle o micie. Kwestię tę musiałem wyjaśnić zanim się podejmę próby pogodzenia moich dwóch koncepcji metafizycznych, co – jeśli mądrzy Bogowie pozwolą a Muzy natchną – przeprowadzę w kolejnym wpisie.