Zły poganin
Herze Gamelii
Jestem zły! WRRR! BRRRR! Jestem straszny! KHRRR! Jestem strasznie złym poganinem!
Jeden powód mego zła Czytelnik już poznał: nie kocham chrześcijaństwa i mam czelność to uzasadniać w miarę swoich możliwości rzeczowymi argumentami. Z tej racji zostałem już postawiony w jednym szeregu ze „świętą” Inkwizycją, jako ten, kto innych prześladuje! Co ciekawe, od tego czasu niektórym z moich oskarżycieli jedynie niegasnący rechot utrudniał umieszczanie w dziale „Co mnie ostatnio rozbawiło” chamskich wybryków antychrześcijańskiego motłochu sprzed pałacu Namiestnikowskiego. Dobrzy poganie to zatem ci, którzy szydzą, wyzywają, bluzgają na chrześcijan. Źli to tacy, co mają czelność podnosić argumenty przeciwko chrześcijaństwu. No bo Jezus wielkim guru/magiem/szamanem/mistrzem-wiedzy-duchowej był i kropka?
Osobiście, w stosunku do tzw. obrońców krzyża (niezależnie od tego, czego naprawdę bronili) odczuwam wyłącznie litość. Każdy myśli na tyle, na ile mu mózgu bogowie sive natura użyczyli. Cieszę się naturalnie, że fanatycy tego pokroju nie sprawują jakiejś poważniejszej władzy (miło to ze strony chrześcijańskiej większości, że nie takich nam wybiera). Antychrześcijańskiej trzodzie Palikota nie współczuję, gdyż mam wrażenie, iż używała mózgów znacznie poniżej obrotów minimalnych.
Straszny jestem, prawda?
Tym jednak, co czyni mnie naprawdę złym poganinem okazał się ostatnio mój stosunek do homoseksualizmu. Ze względu na tenże stosunek zostałem postawiony w jednym szeregu już nie z inkwizytorami, ale z rasistami i nazistami, oraz określony jako człowiek o małym móżdżku. Czytelnik sam oceni, czy na to zasługuję, czy też po prostu zadziałało prawo Godwina.
Jaki więc jest mój stosunek do homoseksualistów? Po pierwsze więc, nigdy mi nie przyszło do głowy spytać o orientację seksualną czy to osób, w stosunku do których jestem podwładnym, czy nad którymi jestem postawiony. W ogóle mnie to nie interesuje, za wyjątkiem sytuacji poszukiwania partnerki, co już szczęśliwie mam za sobą. Osobom, z którymi jestem w jakiejś relacji podaję rękę bez zbędnych pytań. Nie szoruję jej potem profilaktycznie godzinami. Gdybym był prawodawcą, nie przyszłoby mi do głowy w jakikolwiek sposób (pozytywnie czy negatywnie) wyróżniać jakiejś orientacji seksualnej.
Za cóż więc zostałem policzony między rasistów? Otóż nie akceptuję, by związek między osobami tej samej płci nazywał się małżeństwem i by przysługiwały mu identyczne jak małżeństwom prawa (i obowiązki) wliczając w to kwestie adopcji.
Niewykluczone, że w tym momencie część czytelników mnie opuści, albo też w ogóle pisać już będę wyłącznie dla siebie. Nic to, jak mawiał pan Wołodyjowski. Aplauz nie jest mi niezbędny do życia.
Po pierwsze więc, pytają mnie, dlaczego odmawiam homoseksualistom prawa do szczęścia? Bo nikt nie ma „prawa do szczęścia”. W ogóle pojęcie „prawa do…” jest straszliwym bełkotem, współczesną formą rewolucji motłochu, który ogłaszając dla siebie różne „prawa do…” chce w istocie wymusić na innych, by mu to dali (czystym tego przykładem jest tzw. Karta Praw Podstawowych). A już szczególnie szczęścia nikt nikomu gwarantować nie może, więc mówienie o „prawie do szczęścia” jest czystym absurdem, zwłaszcza, że osoba z fantazją mogłaby przy jego pomocy uzasadnić dowolne roszczenie. Jednemu do szczęścia potrzebne jest ferrari, innemu podróż dookoła świata. Czy w ogóle szczęście może zależeć od tak zewnętrznych okoliczności, jak urzędowa akceptacja czyjegoś związku? Nie tego uczył Sokrates. Praktykowałem zresztą życie w związku nieformalnym, obecnie żyję w formalnym. Żadnego zasadniczego wpływu tej zmiany na „szczęście” nie zaobserwowałem.
Po drugie, mówi się, że każdemu powinny przysługiwać równe prawa. Nie zgadzam się. Każdy powinien (przynajmniej w naszym systemie) być równy wobec prawa, ale oznacza to, że każdy ma inne prawa. Gdy ktoś jest dyrektorem szkoły, ma więcej praw, niż zwykły nauczyciel, a nauczyciel niż sprzątaczka. W przypadku małżeństw osoby homoseksualne są traktowane przez prawo na równi z heteroseksualnymi. Z tego co wiem, nie ma w ogóle wzmianki o orientacji seksualnej. Prawo określa, że związek małżeński mogą zawrzeć osoby różnej płci, a nie, że osoby takiej czy innej orientacji. Również heteroseksualista nie może zawrzeć związku z innym heteroseksualistą tej samej płci. Potrafię sobie wyobrazić np. dwóch heteroseksualnych przyjaciów-na-śmierć-i-życie, mizoginistów zaspokajających swe potrzeby seksualne wyłącznie z prostytutkami czy przygodnymi dziewczynami-na-jedną-noc, którzy chcieliby się dzielić majątkiem czy tajemnicą medyczną. Oni też nie mogą zawrzeć ze sobą małżeństwa. Ale to nie jest jedyne ograniczenie. Przecież nie może zawrzeć małżeństwa także heteroseksualne rodzeństwo czy w ogóle osoby blisko spokrewnione. Czy oznacza to, że odbiera im się jakieś prawa? Dotyczy to też wielu innych okoliczności, gdzie potrzeba określonych, często niezależnych od woli predyspozycji. Aby być lotnikiem nie wystarczy odbyć przeszkolenie, ale aby w ogóle do niego doszło, trzeba wykazać się nienagannym zdrowiem. Osoby niewidome są tu ewidentnie dyskryminowane (chwała Bogom).
Małżeństwo to związek osób różnej płci i było tak od początku stosowania tego pojęcia, a przynajmniej od początków cywilizacji. Było tak niezależnie od nieprzeliczonych form, jakie ten związek przybierał: poligynicznych, poliandryczny, matrylinearnych, patrylinearnych, patriarchalnych czy matriarchalnych. Związek osób tej samej płci nie jest po prostu małżeństwem. Małżeństwo to a) instytucja społeczna wymyślona po to by wyregulować sprawy pokrewieństwa (głównie by uniknąć kazirodztwa i łożenia na nieswoje dzieci), b) nazwa tej instytucji społecznej, c) forma legalna tej instytucji, z którą wiążą się określone prawa (przywileje) i zobowiązania.
„Związek partnerski” nie jest instytucją powstałą dla wyregulowania spraw pokrewieństwa, niby dlaczego więc nazwać go tą nazwą? niby dlaczego obdarzać go tymi samymi przywilejami co małżeństwa? Sympatia czy antypatia do homoseksualistów nie ma tu nic do rzeczy. Chodzi mi tylko o zgodność pojęć i uregulowań z rzeczywistością.
Obrońcy idei małżeństw homoseksualnych przeciwstawiają z jednej strony nasze katolickie, zacofane społeczeństwo takim społeczeństwom, które rzekomo były bardzo otwarte na homoseksualizm. Najczęściej przywołuje się starożytną Grecję i wyspę Samoa. Pierwszy z przykładów, który mnie, jako hellenistę, bardziej dotyczy, zostawię na później. Zaznaczę jednak, że fakt, iż jestem rekonstrukcjonistą helleńskim nie oznacza, że czuję się w obowiązku rekonstruować wszystko, łącznie z praktykami seksualnymi.
Przyjrzyjmy się najpierw tradycyjnemu rozwiązaniu przyjętemu na wyspie Samoa *). Przytacza się go jako argument na rzecz teorii doboru krewniaczego, która miałaby tłumaczyć dlaczego, choć homoseksualiści się nie rozmnażają, ich geny w przyrodzie jednak trwają i wykazują stałe natężenie. Zakłada się, że homoseksualiści przyczyniają się do rozprzestrzeniania swoich genów wspierając rodziny własnych krewnych, zwłaszcza sióstr. Choć sama ta teoria jest wysoce wątpliwa (homoseksualizm nie jest w ogóle uzależniony od jednego konkretnego genu, poza tym należałoby wykazać, że homoseksualiści faktycznie we wszystkich kulturach takie wspierające rodziny działania podejmują), to sam przykład Samoa na tyle ciekawy, że warto się mu przyjrzeć, by zrozumieć, jak społeczeństwo może w harmonii z homoseksualizmem żyć.
Po pierwsze: tamtejsi homoseksualiści stanowią trzecią, oddzielną płeć. Jest to istotne: nie uchodzą za normalnych mężczyzn, ale za zupełnie inną kategorię. Dlaczego to ważne, pozwolę sobie zilustrować wymyślonym przykładem: po skończonym treningu drużyna siatkarek zajmuje łazienkę, dziewczyny biorą prysznic. Nagle wchodzi tam jakiś facet. Jak reagują? Sądzę, że uczucie zażenowania to minimum, które można bezpiecznie założyć. Skąd się ono bierze? W naszej kulturze nagie ciało jest silnym bodźcem erotycznym, który zwykle zachowujemy dla naszych partnerów, tymczasem ów facet bezprawnie się „załapał”. No dobrze, a jeśliby weszła kobieta, lesbijka? Sytuacja robi się dwuznaczna, no bo niby ma prawo tam być, bo niby jest kobietą, a jednocześnie … Oczywiście w innych kulturach co innego byłoby sytuacją żenującą, jednak Samoańskie rozdzielenie trzech płci pozwala uniknąć takich konfliktów. Wyrazisty strój pozwalający ich na pierwszy rzut oka odróżnić zarówno od normalnych mężczyzn jak i kobiet ujednoznacznia kontakty w życiu codziennym. Na poziomie świadomym bowiem możemy sobie oczywiście wiele rzeczy wytłumaczyć i zrozumieć, ale nasz intelekt jest za wolny jak na standardy natury, dlatego podświadomie myślimy quasiautomatycznie. Z punktu widzenia „samolubnych genów” jesteśmy dla przyrody jedynie maszynkami służącymi do rozmnażania, choćby wydawało się nam inaczej na bardziej świadomym poziomie. Sądzę, że u heteroseksualnych mężczyzn występuje następujący prosty model w którym trzy elementy sprzęgają się automatycznie: 1) jestem dla X obiektem seksualnym, 2) X jest kobietą 3) X jest dla mnie obiektem seksualnym. Dlatego w kontakcie z homoseksualistą pojawia się dysonans i uczucie dyskomfortu: 1) jestem dla X obiektem seksualnym, 2) X jest mężczyzną, 3) X nie jest dla mnie obiektem seksualnym. W przypadku Samoańskich homoseksualistów (zwanych fa’afafine) taki dyskomfort ma szansę być znacząco mniejszy, gdyż 2) X nie jest mężczyzną. To znacząco zmniejsza ilość napięcia między „trzema płciami”. Prawdopodobnie jest to też wygodne dla samych fa’afafine, którzy wiedzą ku komu mogą kierować swe uczucia.
Chciałbym ponadto podkreślić: fa’afafine nie zakładali pseudomałżeństw adoptujących cudze dzieci, wspierali normalne rodziny, łożąc pieniądze, ucząc muzyki, pomagając rodzicom itp. Fa’afafine to homoseksualiści, którzy akceptują swoją odmienność, i znaleźli swoje miejsce w społeczeństwie. Potrafię sobie wyobrazić, że określenie ich jako normalnych mogłoby ich nawet obrazić. Przecież mogą o sobie myśleć jako „nadnormalni”. Sądzę, że podobnie funkcjonuje całkiem sporo homoseksualistów w naszej kulturze (Korwin-Mikke nazywa ich homosiami – z sympatią – w odróżnieniu od gejów – z antypatią). W porównaniu do nich „nasi” geje za wszelką cenę chcący uchodzić za normalnych, choćby trzeba było zniszczyć po drodze pojęcie normy, nie znajdujący własnego miejsca w społeczeństwie tylko w najlepszym razie małpujący instytucje heteryków, a w najgorszym uzurpujący sobie do nich prawo zachowują się tak, jakby nienawidzili swojej odmienności.
Powyżej użyłem pojęcia „normy”. Czyżbym sugerował, iż homoseksualiści są nienormalni? To złożona kwestia.
Twierdzi się, że homoseksualizm jest normalny, skoro procent homoseksualistów w każdym społeczeństwie jest względnie stały. W tym sensie jednak normalne jest tylko jego występowanie, nie on sam. Tak samo normalne jest występowanie pewnego procenta pedofilii, świętych, morderców, genialnych muzyków czy osób z zespołem Downa. Jest to „normalność statystyczna”, z której absolutnie nie wynika jakakolwiek „normatywność”. Homoseksualizm jest normalny o tyle, że jest zgodny z prawami natury (chciałoby się zapytać a co nie jest? Oczywiście jedynie cuda!), ale czy jest zgodny z „intencją natury?”
Jedną z teorii usiłujących tego dowieść jest wspomniana teoria doboru krewniaczego. W tym wypadku mówimy o teorii jako hipotezie, nie jest ona bowiem potwierdzona. Niestety, bardzo łatwo ją można by obalić – wystarczy podać choć jeden przykład społeczeństwa, w którym homoseksualiści nie wspierają w żaden sposób swych sióstr i ich potomstwa a nadal występuje ich stały procent. Nie wiem, czy ktoś taki dowód przeprowadził, mnie osobiście bardziej przekonuje inna teoria, wynikająca z badań włoskich genetyków Camperio-Ciani. Wskazuje ona, iż za homoseksualizm u mężczyzn odpowiada pewien zespół genów, który jednocześnie, gdy wystąpi u kobiet, sprzyja wyjątkowej płodności. Homoseksualizm byłby zatem ubocznym kosztem występowania tego korzystnego u kobiet zespołu genów. Kombinacja ta odpowiada jednak jedynie za kilka procent wypadków homoseksualizmu. Inną prawdopodobną przyczyną są zaburzenia systemu immunologicznego u matek mających wielu synów. Najmłodszy – jak zaobserwowano – ma wówczas tendencje homoseksualne. W sumie jednak obie te stwierdzone naukowo przyczyny tłumaczą jedynie 21% przypadków. Pozostałych 79 jest dla nauki na razie tajemnicą. Przedwczesne jest więc orzekanie, iż jest to zjawisko normalne, w znaczeniu „sensowne” dla przyrody, służące jakiemuś celowi. Zwłaszcza, że najoczywistsza jest akurat jego nieużyteczność dla kluczowego zadania przyrody: rozmnażania. Przedwczesne jest również twierdzenie, iż homoseksualizm jest uwarunkowany biologicznie i czymś, czego nie można nabyć czy się pozbyć. Jak widzimy jest to dowiedzione jedynie w odniesieniu do co piątego homoseksualisty. Są więc przynajmniej trzy rodzaje homoseksualizmu. Nie wykluczone pozostałe 4/5 uwarunkowane jest środowiskowo czy psychologicznie. Pamiętam, że czytałem kiedyś stary artykuł Ericha Fromma na ten temat. Odważnie, jak na tamte czasy twierdził, że homoseksualizm nie jest chorobą, gdyż jest… symptomem innych zaburzeń osobowościowych. Co ciekawe opisywał kilka przypadków własnych pacjentów, którzy poddani terapii zmienili orientację na hetero. Zaznaczam tylko: Fromm nie leczył homoseksualizmu, tylko zupełnie inne problemy osobowościowe. Po ich rozwiązaniu w trakcie terapii ustępował ten – jak on to nazywa – symptom.
Oczywiście kultury ludzkie nie ograniczają się do realizacji zadań postawionych nam przez naturę. Powinny jednak wspierać społeczeństwa w rywalizacji z innymi (dobór grupowy). W tym momencie kilka słów o homoseksualizmie w Grecji. Po pierwsze wiec większość tego, o czym się mówi wspominając Grecję w tym kontekście to nie homoseksualizm a pederastia. Pederastia, która nie zastępowała życia małżeńskiego, ale była czymś obok. Była czymś społecznie uznanym, gdyż nie sprowadzała się wyłącznie do seksu, lecz przybierała pożyteczną społecznie formę wychowawczą. Jak powiada Włodzimierz Langauer
model greckiej paiderastia zakładał związek miłosny chłopca w okresie dojrzewania z dojrzałym mężczyzną, na ogół żonatym i mającym już dzieci, niestroniącym od miłostek z heterami. Jeżeli taki układ miał dodatkowo charakter wychowawczy, był społecznie akceptowany. *)
W większości więc nie była to kwestia „orientacji seksualnej” dojrzały mężczyzna (erastes) będący w relacji z w relacji z młodszym (eromenos) nie stronił jednocześnie od stosunków z heterami czy żoną. Można powiedzieć, że seksualność Greków okresu klasycznego była po prostu otwarta na obie płcie. Jak powiada Dover: grecka kultura tym różniła się od naszej, że bez oporów akceptowała przemienność nastawień seksualnych człowieka *) Nie oznaczało to jednak, że wolno było wszystko. Również obsceniczny styl życia Timarchosa doprowadził go przed sąd. Starożytni Grecy z pewnością nie patrzyliby obojętnie na paradę wulgarnie zachowujących się homoseksualistów przechodzących przez agorę. Tak, oglądane w telewizji parady gejów w zachodniej Europie napawają mnie obrzydzeniem, ale nie dlatego, że ukazują homoseksualizm – dlatego, że są obsceniczne. Brzydziły by mnie również, gdyby zachowywali się tak heteroseksualiści, gdyż jest to zachowanie często poniżej estetyki wielu filmów pornograficznych.
Widzimy, że u Greków również 1) homoseksualizm wpisany był w porządek społeczny, 2) nikt nie postulował nazwania związku osób tej samej płci małżeństwem. Podobnie, albo jeszcze bardziej u Rzymian. Przypomnijmy, nawet cesarz Hadrian zakochany po uszy w swym Antinousie nie wpadł na pomysł, by zawrzeć z nim małżeństwo, choć sam związek współczesnych specjalnie nie gorszył, raczej śmieszył. Gdyby wpadł na taki pomysł (choć zapewne udało by mu go zrealizować, skoro załatwił kochankowi deifikację) to postawił by się obok Kaliguli, który swego konia uczynił senatorem.
Pozwolę sobie zacytować wypowiedź profesora Krawczuka:
Ale muszę przyznać, że nawet starożytni Rzymianie czy Grecy nie byli tak rozbuchani seksualnie jak współczesne społeczeństwo. Powiedzmy sobie szczerze: dla starożytnych seks i ciało były naturalnością, nie obowiązywało żadne tabu. Owszem, o pewnych rzeczach nie mówiło się publicznie, zostawały w alkowie, ale też nikt nie robił z posiadania przez kogoś odmiennych preferencji wielkiej sprawy. W kwestii odmienności, bo ja przecież uważam się za potomka starożytnych, cóż… No mogłoby mnie samego martwić, że jestem taki heteroseksualny… Tak nawet sobie kiedyś czasem myślałem: może nie wypada tak być do końca dogmatykiem i tylko kobiety… Doceniam uroki młodych mężczyzn, ale wciąż pobudzają mnie jedynie intelektualnie. Cały czas jednak nad sobą pracuję…
Pod wypowiedzią tą mogę się z czystym sumieniem podpisać, choć mimo wszystko w stosunku do homoseksualizmu czuję się bardziej Rzymianinem niż Grekiem.
Aby uniknąć wszelkich nieporozumień: gdy wyrażam się aprobująco o niektórych rozwiązaniach z Samoa czy Grecji, nie oznacza to, że postuluję wprowadzenia ich u nas! Postuluję jedynie, by homoseksualiści znaleźli swoje własne miejsce w naszej kulturze zostawiając w spokoju nasze heteryckie instytucje, takie jak małżeństwo czy rodzicielstwo.
Jeśli chodzi o problem adopcji przez pary homoseksualne, to tu mam jeden, może niezbyt mocny, ale mnie w zupełności przekonujący argument. Rodzina, w której normalnie przychodzą na świat dzieci, to nie tylko dwie osoby, ale dwie różne osoby i to różne tak bardzo, jak chyba nigdy nie będzie mógł się różnić jeden mężczyzna od drugiego. Ta różnica, napięcie z niej powstające jest moim zdaniem kluczowa dla zdrowego rozwoju dziecka. Jeśli więc czytam, że W porównaniu z grupą kontrolną nastoletnich dzieci wychowywanych przez rodziców heteroseksualnych – dzieci lesbijek osiągały znacząco więcej punktów na skali społecznych, akademickich i ogólnych umiejętności oraz znacząco mniej na skali agresywnych zachowań, łamania zasad, czy wyrażania innych problemów związanych z zachowaniem *. To wcale nie są dla mnie zdrowe rezultaty. Człowiekowi niezbędny jest pewien stopień agresywności (nad którym oczywiście powinien nauczyć się panować). Nieprzypadkowo Platon nakazywał równoważenie gimnastyką „służby Muzom”, która osamotniona grozi rozintelektualizowaniem, rozmiękczeniem i osłabieniem charakteru. Dlatego dziecko winno podlegać tak wpływowi „pierwiastka męskiego” jak i „żeńskiego”. W powyższym cytacie rezultatem jest grzeczna i potulna owieczka, co wynika z nadmiaru „pierwiastka żeńskiego”. Para homoseksualna posiada dla mnie „wartość wychowawczą” równą samotnemu rodzicowi, choćby mogła zapewnić znacznie lepsze warunki materialne. Ponieważ prawo, kierując się dobrem dziecka, nie zezwala na adopcję samotnej osobie, nie powinno zezwalać na nią również parom jednopłciowym. Dopuszczam jeden wyjątek od tej reguły: objęcie opieką prawną członka rodziny. Chodzi mi o sytuację, gdy np. w wypadku ginie oboje rodziców, to opiekę nad ich dziećmi mógłby przejąć homoseksualny brat któregoś z małżonków, jeśli żyli w nim w zgodzie i dzieci go akceptowały.
Tak więc wyglądają moje poglądy na tą kontrowersyjną kwestię. Czytelnikowi (jest tu jeszcze taki?) pozostawiam ocenę, czy jestem bezmózgim nazistą zamawiającym 5πw czy nie. A, bym był zapomniał: zostałem zaliczony również do katolików! Cóż, jeśli w czymś katolicyzm stoi po stronie rozsądku, nie będzie to dla mnie największą obrazą.
Przybyłem, wytrwałem i przeczytałem 😉 Cóż, do kategorii „złych pogan” i ja należę, chociaż może tych jeszcze gorszych, z racji uznania homoseksualistów za niezgodnych z Naturą. Acz Slavoj Žižek twierdzi:
„Każdy idiota potrafi podążać za naturą, ale czy nie jest prawdziwie wielką rzeczą powiedzieć: Kocham cię tak bardzo, że złamię dla ciebie wszystkie prawa przyrody?”
Myślę, że dość skutków wymienił autor artykułu w łamaniu tych praw, przywołując m.in. brak równowagi pierwiastka męskiego i żeńskiego czy niemożność posiadania potomstwa w sposób naturalny.
„Jeśli w czymś katolicyzm stoi po stronie rozsądku, nie będzie to dla mnie największą obrazą.” W pełni się zgadzam. Choć kiedyś ktoś uznał, że bycie poganinem ma być odwrotnością katolika… Może światło padnie na kilka umysłów, dzięki tej notce.
Dobry cytat – ten z Żiżka!
Świetny artykuł. Też jestem faszystą i popieram odważnych! Czy szanowny autor ma w planach napisać też dlaczego czarnym i Arabom też powinniśmy skopać tyłki? Czekam niecierpliwie na dobrze uzasadniony artykuł tego typu.
Dziwne, szanowny czytelnik umie pisać, a nie umie czytać… Tak bywa, gdy ktoś zbyt często kopie, albo jest kopany 😉
Rafael -> A czy autor gdzieś mówi o tym, że homoseksualistom należy skopać tyłki? To co dopiero czarnym czy arabom?
P.S. Tekst dawno temu czytałem i bardzo mi się podoba ;), jak i wiele innych na tym blogu.
Wygląda na to, że Korwin-Mikke też to czytał, niedawno niemal zacytował zdanie [blockquote] Również heteroseksualista nie może zawrzeć związku z innym heteroseksualistą tej samej płci. [/blockquote] http://korwin-mikke.blog.onet.pl/Dziecko-Korwin-Mikkego-i-szymp,2,ID427662928,RS1,n