Etyka tragiczna
Etyka zwykłemu zjadaczowi chleba kojarzy się ze zbiorem zakazów, dotyczących zwykle rzeczy jakoś tam pożądanych i przyjemnych. Dla Starożytnych skojarzenia te byłyby arcyprostackimi. Czym była dla nich etyka najlepiej pokazuje jej miejsce w filozofii, np. u Arystotelesa. Należała ona do jednej grupy nauk z polityką i ekonomiką. Dziwne? Wcale nie: polityka, to sztuka kierowania społecznością, ekonomika – sztuka kierowania oikos – gospodarstwem domowym (domostwem) a etyka – sztuka kierowania własnym życiem. Celem etyki nie jest zasłużenie na pośmiertną nagrodę, ale nagroda jak najbardziej doczesna: szczęście. Aby osiągnąć szczęście, należy sprostać wymogom własnej natury, a w tym celu – uprzednio – poznać samego siebie. Do natury człowieka przynależy rozum (jest on „zwierzęciem rozumnym”), jednak też to, że jest ζῷον πολιτικόν – zwierzęciem społecznym, dla którego jedynym właściwym środowiskiem życia jest zorganizowana politycznie społeczność. Nie można być zatem szczęśliwym w społeczeństwie, w którym panuje anarchia, niesprawiedliwość, etc. Etyka starożytnych nie jest więc w żadnym sensie egoistyczna, jak etyka skupiona na osobistym zbawieniu przy pogardzie dla porządku tego świata.
Gdy słuchać filozofów, problemy etyczne wydają się dość proste. Obraz się komplikuje, gdy zajrzymy do innych źródeł. Szczególnie polecam Ajschylosa, jednego z najgenialniejszych tragików ludzkości. W świetle jego tragedii życie ludzkie gwałtownie traci swój pozornie racjonalny charakter, staje się takie, jakie znamy na co dzień. W rzeczywistości wymogi etyczne, jakie stawia przed nami życie nie są ze sobą spójne, przeciwnie, są sprzeczne, a życie polega na dokonywaniu wyborów między różnymi dobrami, a nie prostych wyborów między dobrem a złem. Nazwanie odrzucanej alternatywy złem jest bardzo wygodne, pozwala upewnić się, że postępujemy słusznie. Ajschylos nie pozwala na takie etyczne lenistwo, bezlitośnie zdziera tę zasłonę pozorów i pokazuje, że to, co odrzuciliśmy także jest jakimś dobrem.
Czytanie Ajschylosa może być źródłem bolesnego wstrząsu dla osób wychowanych w etyce religii monoteistycznych. W Starym Testamencie sprawa niemal zawsze była jasna: dobro równało się spełnianiu rozkazów czy zachcianek Jahwe. Dobry był ten, kto się podporządkował, nawet, gdyby rozkaz oznaczał zamordowanie własnego dziecka, wymordowanie całych miast z kobietami i dziećmi włącznie. Czasami zdarzały się postaci bardziej wieloznaczne, ale ta wieloznaczność polegała na etycznej przemianie lub upadku danej postaci: król, np. Saul najpierw był wierny, i mordował na rozkaz Jahwe, potem moralnie upadł, zmiękło mu serce na widok krów i kóz, które równie powinien wyrżnąć. Dawid był wierny, potem zgrzeszył, ale ostatecznie się nawrócił, etc. Krok dalej w kierunku etycznego barbarzyństwa mamy w Nowym Testamencie. Od początku wiadomo, kto jest dobry (Jan, Maryja, Jezus, jedenastu, niektórzy Rzymianie), a kto jest zły (Żydzi, a zwłaszcza faryzeusza, saduceusze i uczeni w piśmie Judasz). Chociaż uwadze korektora umknęło kilka fragmentów, sugerujących, że nie wszyscy faryzeusze pragnęli śmierci Jezusa, to kierunek zabiegów redaktorskich jest jasny i prosty jak konstrukcja cepa. Judasz, którego byle grecki tragik mógłby uczynić postacią poruszającej opowieści, w rękach ewangelistów staje się łajdakiem, i to łajdakiem od początku, łajdakiem, którego łajdactwo zostało dostrzeżone przez samego Jezusa i wykorzystane. Albo – albo, jak zdefiniował to myślenie piewca ewangelizmu Søren Kierkegaard.
U Ajschylosa nie ma tak prostej drogi. Każda niemal postać ukazuje się nam w ten sposób, że ją rozumiemy, współ-czujemy z nią, i bynajmniej, nie mamy pewności, jak sami postąpilibyśmy na jej miejscu. Za większością trudnych decyzji stoją mocne racje, dobre powody. Pojęcie „wróg” jest tu starannie odróżnione od pojęcia „zły” – tego nauczył Greków już Homer, pisząc o Trojanach, ale trudno o mocniejszy przykład helleńskiego człowieczeństwa, niż Persowie. Gdy porównać to ze sposobem, w jakim w Biblii przedstawiani są Egipcjanie, plemiona Kanaanu czy poganie, to trudno to skomentować.
Lekturę Tragedii polecam także z innych powodów: doskonałych komentarzy redakcyjnych, ukazujących świat wierzeń religijnych Greków, komentarzy, które niemal natychmiast możemy skonfrontować z tekstem wielkiego tragika. Jest to jednak zupełnie coś innego: czytać tekst poganina, który opisuje praktyki dla niego i dla czytelników zwyczajne, tak, jak oni to rozumieli, w porównaniu do tekstów ściśle religioznawczych. Nie twierdzę, że te ostatnie są pozbawione wartości, ale ich analizy pozostają jednak jakoś wyrwane z kontekstu. Tym kontekstem jest życie, życie, które Grecy widzieli jako walkę sprzecznych sił, z których każda może być uznana za dobro, ale też każda może prowadzić do zguby.