Percy Jacksonn – film

Powiedziało się „A”, wypada powiedzieć „B”, kolejny wpis na blogu poświęcę więc filmowy będącemu adaptacją powieści Ricka Riordana. Zajrzałem na filmowe fora i komentarze pod filmowymi serwisami a prawidłowość tam jest taka, iż osoby, które książki nie znają, oceniają film na 7/10. Ci natomiast, którzy czytali – 3/10. W pełni podpisuję się pod tą ostatnią oceną. Zaznaczam, że nie jest to ocena namiętnego wielbiciela powieści, która, choć w moim przekonaniu „czytalna”, to bynajmniej do klasyki – nawet literatury dziecięcej – chyba jednak nie należy. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że reżyser musi z książki wybierać, modyfikować i przystosowywać do środków wyrazu właściwych własnej sztuce. Nie zarzucam więc reżyserowi, że to czy tamto pominął – na końcu wyjaśnię, dlaczego uważam te pominięcia za wartość filmu. Chodzi więc o to, co reżyser zrobił z tym, co przejął.

Musze powiedzieć, że film nie dodał do fabuły książki żadnej wartości, nawet jej nie zachował, ale zwyczajnie zmarnował w stosunku do oryginału. Sceny, które w książce nadawały napięcia i pewnej tajemniczości – do filmu nie trafiły – pół biedy. Sceny, które w książce były zabawne – w filmie stały się po prostu głupie i niezrozumiałe. Sceny w książce naciągane zostały w filmie wyolbrzymione, i dzięki temu umieściły rzeczywistość filmową w krainie absurdu dając przykład takiego użycia współczesnych możliwości technicznych kina – w dziedzinie efektów specjalnych, – które przywodzą na myśl przysłowie o małpie i brzytwie.

Czy można by zrobić to lepiej? Ktoś może powiedzieć, że to rezultat koniecznych skrótów – ale przecież adaptacja Władcy pierścieni w czasie kinowym trwała proporcjonalnie do objętości trzech tomów Tolkiena, zrobiona została do tego tak, że człowiek tych godzin w kinie nie zauważał. Moim zdaniem reżyserowi po prostu zabrakło głębi, nie potrafił uwypuklić dramatyzmu, w ogóle nie interesował go tzw. „klimat”, czyli coś, co sprawia, że film nie tylko łatwo się ogląda, ale że po wyjściu z kina człowiek ciągle jeszcze przez chwilę przebywa w tym wyczarowanym świecie.

A teraz o plusach. Reżyser pominął w filmie kilka szczegółów, które są niezwykle istotne w drugiej części cyklu, co daje nadzieję, że… nie zamierza jej ekranizować. Jedyną poprawką w stosunku do książki, która mogłaby być sensowna, gdyby nie okrojona jej realizacja, to przedstawienie obozu herosów bardziej przypominającego obóz marines, niż – jak to wygląda w książce – Hogwart. Niestety, obóz tylko przemyka na ekranie, w rezultacie czego zmuszeni jesteśmy uwierzyć, że w umiejętnościach szermierczych trening w ogóle się w przypadku herosów nie liczy, liczy się wyłącznie pochodzenie.

Głupotę reżysera pokazuje zwłaszcza realizacja finałowej sceny, rozmowy ojca z synem. O ile w książce syn cieszy się, iż ojciec jest autentyczny, nie zachowuje się jak ci typowo amerykańscy ojcowie-dezerterzy wykastrowani przez własne poczucie winy w stosunku do dzieci, które opuścili (to oczywiście moje określenia), o tyle w filmie, ojciec zachowuje się dokładnie tak! Jak skończony frajer, facet z problemami. Do tego dorzucono elementy kretyńskiej filozofii przywodzącej na myśl Miasto aniołów (czy pierwowzór – Niebo nad Berlinem). Żenada.

Podsumowując, obawiam się, czy ocena 3/10 nie jest aby zawyżona, ale cóż, nie jestem już od nastu lat nastolatkiem i w sumie nie dla mnie był robiony ten film…

Co sądzisz o tym wpisie?
  • Genialny (0)
  • Świetny (0)
  • Niezły (0)
  • Kiepski (0)
  • Beznadziejny (0)

Tags:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Pogańska teologia, filozofia, kultura

Strona korzysta z ciasteczek (cookies)! Wiećej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Zamknij